czwartek, 15 listopada 2018

Bajeczki z bagażem stereotypów

Chcę Kulwa!
Mówiłam tak, gdy miałam jakieś trzy latka. I wbrew pozorom nie wypowiadałam wulgaryzmu, który pewnie nasunąłby się na myśl komuś spoza rodziny. Chodziło mi o Króla Lwa.

Należę do pokolenia ludzi, których wychowanie przypadło na okres galopującego rozwoju animacji i trochę uważam się za szczęściarę, że mogłam być naocznym (dosłownie) świadkiem tych zmian. Możliwe, że ma to jakiś związek z tym osławionym Królem Lwem, bo nie tylko jest to film, którego ciągłego replay'u domagałam się jako mały berbeć, ale nawet "urodziliśmy" się w tym samym roku. Zapewne nie będzie to zbyt oryginalne wyznanie, bo nie jestem w tej sprawie odosobnionym przypadkiem, ale po prostu czuję, że mam z tą bajką szczególną więź.

No właśnie. Bajki, baje i bajeczki, czyli nieoficjalna polska nazwa na filmy animowane. Często drażni ona filmowców, czasem literatów. Ja akurat mam do niej stosunek ambiwalentny, ale o tym kiedy indziej. Dzieci kochają bajki i nie mam tu na myśli Ezopa czy Krasickiego. Jednak w przypadku mojego dzieciństwa, filmy animowane przyciągały uwagę do tego stopnia, że w zasadzie nie interesowały mnie żadne inne. Nie będę się kłócić jeśli ktoś uzna, że mogła to być jakaś ułomność spowodowana przez nadmierną ekspozycję na ruchome obrazki. Nie zmienia to faktu, że dla mnie filmy aktorskie plasowały się w kategorii nudnych rozrywek dorosłych. Mogę wymyślać powody, dla których mali ludzie lubują się w oglądaniu animacji: że są kolorowe, że wesołe, że proste i tak dalej. Ale nie o to mi chodzi.

Chodzi o to, że mam tyle samo lat, co Król Lew i animacja wciąż pozostaje najchętniej oglądanym przeze mnie gatunkiem filmowym.

Król Lew był najlepiej zarabiającym rysunkowym filmem animowanym na świecie
Oczywiście zakładając, że funkcjonuje ona jako osobny gatunek filmowy, bo odkąd pamiętam zawsze była widoczna ta granica pomiędzy nią a resztą filmów. O ile klasyfikacja w kinematografii nie jest w wielu przypadkach jednoznaczna, to jednak film animowany uważam za wyjątkowe dziwadło.
Już tłumaczę dlaczego.
Większość filmów jest rozpoznawana dzięki schematom fabularnym, rodzajom bohaterów oraz scen. Wtedy dane utwory wkłada się do odpowiednich szufladek pod tytułem komedia, kryminał, melodramat, sensacja i tak dalej. Tymczasem tzw. bajki są klasyfikowane przez technikę wykonania. Tym, że w przeciwieństwie do filmów aktorskich, są animowane. Ich prawdziwe sedno schodzi na drugi plan, bo pierwsze, co zauważamy, to atrakcyjny, ruchomy obrazek.
A on przykuwa uwagę, zwłaszcza dziecka.
Nie można zapominać, że to jest tylko (i aż) ta powierzchowna część. W wielu przypadkach cudowna, ale to nadal nie wszystko. Widziałam filmy animowane, których wykonanie zapierało dech w piersiach, ale poza wizualnymi wrażeniami nie pozostawiły po sobie nic, bo scenariusz leżał jak kłoda. W każdym razie pojęcie "animacja" opisuje nam wygląd filmu. Filmu, który jest również komedią/dramatem/romansem/kryminałem/fantastyką, et cetera i niepotrzebne skreślić.

W tym miejscu pragnę pozdrowić wszystkich, dla których poprzedni akapit był banałem. To dobrze o Was świadczy.

Jak już wcześniej wspomniałam, dziecięca uwaga ma swoje konsekwencje. Dorośli myślą sobie czasem, że jeśli coś (np. film, książka, cokolwiek) przyciąga i angażuje dzieci, to wtedy te rzeczy nie są wystarczająco dojrzałe. A skoro takie nie są, nie warto się nimi zajmować, bo TO DOBRE DLA DZIECI.
Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy tak myślą, ale chyba każdy przyzna, że z czymś takim się spotkał. Dorośli, poszukujący rozrywki dla samych siebie, raczej nie sięgają po filmy czy książki z półki dla młodszej widowni. Wyłączając oczywiście krótkie chwile nostalgii, które czasem nas nachodzą i sprawiają, że oglądamy lub czytamy utwory bliskie nam w dzieciństwie. Nostalgia oczywiście jest silnym i ważnym uczuciem, ale o tym również kiedy indziej.


No więc dlaczego tak jest?
Możemy zastanawiać się, co sprawia, że jakiś film czy książka są opatrzone łatką "dla dzieci" i nigdy nie będzie na to jednoznacznej odpowiedzi. Zapewne wielu już nad tym się zastanawiało i, jak widać np. po najnowszych produkcjach Pixara, okazuje się, że żadna taka granica po prostu nie istnieje. Nikt jeszcze nie wymyślił sensownej tezy, która wyraźnie oddziela rozrywkę dziecięcą od tej dla dorosłych. To nie jest wszystko takie proste, jak się z pozoru wydaje.
To wszystko jedna wielka gra stereotypów. I, o ile mi wiadomo, nikt nie jest od nich w pełni wolny. Ja też nie. Ty też nie.

Stereotyp filmu animowanego stworzonego jedynie ku dziecięcej uciesze jednak nie wziął się znikąd. Wystarczy spojrzeć na listę bajek Disneya: lwia część z nich to adaptacje baśni lub książek dla dzieci. Nie bez powodu macham tu przed Wami Disneyem: nie można ignorować jego wpływu, w końcu na produkcjach tej firmy wychowały się już co najmniej dwa pokolenia i wychowują się kolejne. Oczywiście, są filmy animowane przeznaczone zdecydowanie dla dorosłej widowni, filmy, których w życiu nie pokazałabym żadnemu dziecku, ale należą one do zdecydowanej mniejszości.

DYGRESJA
Chcę już na wstępie zaznaczyć, że choć piszę o moich przemyśleniach związanych z filmem animowanym, nie będę zajmować się kwestią anime. To tradycja głęboko zakorzeniona w japońskiej kulturze, więc głupotą jest zakładać, że zachodnie tendencje i podejście do animacji będą się do niej odnosić.
Ok, to może brzmiało mądrze, ale tak naprawdę jest inny powód: nie znam się na anime. Jedyne serie, z których widziałam więcej niż kilka odcinków, mogę policzyć na palcach jednej ręki. I jeszcze zostaną mi dwa palce (nie liczę Muminków, bo książkowy oryginał jest fiński, a w dyskusję o tym, czy to jest anime, czy nie, nie chcę się zagłębiać). Możliwe, że kiedyś będę chciała coś o tych seriach napisać, a jeśli tak się stanie, będzie to po prostu moja reakcja na dany utwór. Wrażenia zwykłego, europejskiego widza, którego wiedza o japońskiej kulturze jest bardzo fragmentaryczna. Co zaś do pełnometrażówek... filmy Miyazakiego to moja kupka wstydu, na którą kiedyś przyjdzie czas. Widziałam z nich dwa, dawno temu, nic już nie pamiętam, czyli to tak, jakbym ich w ogóle nie oglądała.
KONIEC DYGRESJI

Gdzieś, kiedyś czytałam, że zamiarem Walta Disneya było tworzenie filmów dla wszystkich. Zdawał sobie sprawę, że celowanie w jeden rodzaj widowni jest mniej opłacalne niż szersze grono potencjalnych odbiorców. Patrząc jednak na jego pierwsze, pełnometrażowe produkcje, ten plan chyba nie do końca się udał. Dopiero 35 lat po jego śmierci, targety zaczęły drastycznie się rozszerzać. O ironio, wszystko to za sprawą Shreka, który został wydany przez konkurencyjną firmę. Shreka, który swój sukces oparł na parodiowaniu tych samych baśni, które Disney z pełną powagą adaptował. Jednak nawet DreamWorks, pomimo swojego młodzieżowo-komediowego stylu, nie ucieka od baśniowości.

Shrek od studia DreamWorks był pierwszą animacją, która podbiła serca tak wielu dorosłych
Tylko dlaczego akurat baśnie są tak silnie sprzężone z filmem animowanym?
Tutaj warto zastanowić się, jak kiedyś robiło się filmy. Nie potrzeba żadnej specjalistycznej wiedzy o kinematografii, żeby mieć świadomość różnicy między efektami specjalnymi dziś a pięćdziesiąt lat temu. Na pewno nie było łatwo nakręcić film, w którym na naszych oczach dynia zmienia się w karocę albo czarownica w gigantycznego smoka.
Animacja jest w stanie wyjaśnić cokolwiek ludzki umysł może wymyślić - mówił Disney. Często też powtarzał, że jedyną granicą animacji jest wyobraźnia. W końcu narysować możesz, co tylko chcesz i nie musi to wcale mieć związku z rzeczywistością. W przeciwieństwie do kamery filmowej, która kręci to, co widzi oko.
Wobec tego logiczne jest, że filmy, w których mają być czary i fantastyczne stwory, najłatwiej stworzyć było właśnie dzięki sztuce animacji. To musiało silnie wpłynąć na tematykę wielu filmów animowanych. I tak przodującym motywem stała się baśń.

Wcale nie uważam, że to źle.
Baśnie są bardzo ważne.
Problem pojawia się wtedy, gdy w tym całym dorosłym życiu to zapominamy i traktujemy je lekceważąco.
A to właśnie one często są tym, co nas kształtuje i wychowuje. Trzeba wiedzieć, że nie zostały wynalezione tylko dla dzieci. Są dla wszystkich. Dają nam lekcje, które trzeba sobie czasem przypomnieć, bo szkołę skończyliśmy wiele lat temu.
Każdy dorosły był kiedyś dzieckiem i ta dziecięca wrażliwość drzemie gdzieś w każdym z nas. Wiem, nie jestem pierwsza ani ostatnia, która tak twierdzi, ale z jakiegoś powodu trzeba sobie takie rzeczy powtarzać.
Te historie potrafią oświecić. Trochę tak, jakby pokazywać komuś Księżyc na nowo, mimo że ten ktoś dobrze wie, czym Księżyc jest i powiedzieć: zobacz jaki jest piękny!
A Księżyc jest piękny, tylko my po prostu nie zwracamy na niego uwagi. Bo przecież to tylko Księżyc, zawsze był i zawsze będzie.

Zwykle w takich chwilach przypominają mi się słowa C. S. Lewisa:
Gdy miałem dziesięć lat, w sekrecie czytałem baśnie i byłbym zawstydzony, gdyby ktoś mnie wtedy na tym nakrył. Teraz mam pięćdziesiąt lat i czytam je otwarcie. Gdy stałem się mężczyzną, odłożyłem na bok dziecinne sprawy, w tym strach bycia posądzonym o dziecinność i pragnienie bycia bardzo dorosłym.

Dlatego założyłam tego bloga - żeby móc opisywać swoje przemyślenia o różnych animowanych produkcjach: starych i nowych, dobrych i kiepskich, śmiesznych i poważnych.
A tytuł to połączenie słów "animacja" i "metamorfoza".
Bo w głębi serca jestem trochę rysunkowa. Mam nadzieję, że nie tylko ja. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz