Pewnego razu w podstawówce przeżywałam okres fascynacji smokami.
Wkurzało mnie tradycyjne przedstawianie smoków jako ucieleśnienie zła, a z
drugiej strony jako jedenastolatka byłam już za duża, żeby interesowały mnie dobre,
dziecięce smoczki pokroju Tabalugi. Chciałam dostać smoka z prawdziwego
zdarzenia, który nie tylko wygląda imponująco z zewnątrz, ale też ma swoją
osobowość i głębię.
Taki obraz smoka, którego wymagałam w tamtym momencie,
dopiero raczkował. Pamiętam moją radość i błagania „Mamo kup!”, gdy do
sprzedaży weszły plastikowe, świecące figurki Mega Bloks reklamowane filmem
„Smoki i kryształy mocy”. I chociaż sam film nie wzbudził we mnie większych
emocji poza umiarkowanym zainteresowaniem, tymi zabawkami bawiłam się przednio.
Zwłaszcza, że można im było odczepiać kończyny i dzięki temu tworzyć różne
gatunki smoków np. wiwerny, żmije, smoki bezskrzydłe albo jakieś
dinozauropodobne. Do tego dochodziła jeszcze uwielbiana przeze mnie gra
przeglądarkowa „Smoki Nightwood” i dumnie spoglądająca z półki „Smokologia”.
Tekturowy model smoka europejskiego wisi do dziś na ścianie w moim pokoju.
„Smoki i kryształy mocy” to pełnometrażowa animacja emitowana niegdyś na nieistniejącym już kanale ZigZap. |
Gdy oglądałam „Jak wytresować smoka”, byłam już o wiele
starsza i ta fascynacja pozostała tylko gdzieś we wspomnieniach z dzieciństwa. Widziałam
w niej spełnienie marzeń małej mnie, po latach wreszcie dostałam porządny film
o smokach, który raz na zawsze rozprawia się z ich demoniczną konwencją. Nie
będę pisać ochów i achów nad tym filmem, bo po tysiącach pozytywnych recenzji
on już tego nie potrzebuje. Zamiast tego, podzielę się tutaj garścią przemyśleń
wokół tej trylogii.
Smok jest personifikacją groźnych, dzikich zwierząt takich
jak np. niedźwiedzie czy wilki. Nastały czasy, w których ludzkość przestała
widzieć w nich niebezpieczne potwory, a zaczęła postrzegać je jako potężne i
piękne stworzenia, których przez lata po prostu nie rozumieliśmy. W świetnym
artykule „Baśń o nieodwracalności” na portalu CzasKultury.pl [LINK],
Piotr Szwed zwraca uwagę na to, że tytuł „Jak wytresować smoka” żartuje z
pragmatycznego podejścia różnych poradników, gdyż film sam w sobie nie uczy nas
wcale jak wytresować cokolwiek. Istotnie, Czkawka oswajał smoki, ale samego tresowania to tam wiele nie było. Cała reszta, jak pozyskiwanie ognia do kuźni czy używanie
smoków jako wierzchowców, była jedynie dodatkiem, bo smoki okazały się na
tyle mądre, że nie potrzebowały żadnego treningu, tylko same wychodziły z
inicjatywą. Inteligencją dorównywały człowiekowi co najmniej, jeśli nawet go nie
przewyższały. W każdym razie, na pierwszy plan wychodzi uwielbiany przeze mnie
motyw zarówno w kulturze jak i w prawdziwym życiu: przyjaźń zwierzęcia i
człowieka.
Sukces tego filmu (a właściwie już trzech) podnosi
mnie na duchu. Pokazuje on, że mainstream jest w stanie nie tylko wznieść się
ponad opowieści o księżniczkach i superbohaterach, ale również łamie bzdurne przekonanie,
że animacja – zwłaszcza DreamWorks’a – musi być kreskówkową komedią z milionem
odniesień do popkultury. Takich animacji jak ta jest oczywiście więcej, ale z
jakiegoś powodu o nich się nie mówi. Oh well, może dlatego, że zwykle za dużo
nie zarabiają, więc po co o nich pamiętać. Przecież wszyscy wiedzą, że dobry
film przekłada się na pieniądze, prawda? Otóż nie.
W 2003 roku Disney wypuścił film pt. „Mój brat niedźwiedź”,
zanimowany jeszcze techniką 2D. Opowiada on o dzikich bestiach, które przy
bliższym poznaniu okazują się być normalnymi, inteligentnymi zwierzętami. To
piękna, wzruszająca i głęboka opowieść, która powinna dostać porządny marketing
i franczyzę jak wiele znanych filmów tego studia. Jednak musiała chyba okazać
się zbyt odważna i publiczność najwidoczniej nie była na nią jeszcze gotowa. Teraz
jest uważany za jeden z najbardziej niedocenianych filmów Disney’a.
Wspominam go, bo założenia ma takie same jak smocze dzieło
DreamWorksa: konfrontacja człowieka z naturą, zmiana perspektywy ludzkiej na
zwierzęcą, obalenie mitu, że homo sapiens jest jedynym myślącym i czującym
gatunkiem na tej wielkiej Ziemi. Że możemy dostrzec samych siebie odbijając się
w oczach istoty, którą dotąd uważaliśmy za potwora.
„Mój brat niedźwiedź” to zapomniana animacja Disney'a o niekonwencjonalnej fabule: tutaj nie ma złoczyńcy, bo najwięcej złego robi główny bohater. |
Możliwe, że szesnaście lat temu na taką treść w filmie animowanym
było jeszcze za wcześnie. Tak jak wspomniałam, „Mój brat niedźwiedź” jest
wykonany techniką 2D i chociaż tradycyjna disnejowska animacja jest bardzo
piękna, do tego zastosowane zostały deep canvas i inne komputerowe bajery dla
tła, to na przełomie wieków filmy ręcznie animowane były, i często nadal są,
uważane wyłącznie za dziecięcą rozrywkę. Sukces „Shreka” i innych komputerowo
animowanych komedii tylko pogłębiał tę przepaść, przekonując widzów, że 2D to
nudne bajki dla dzieci, ale animacje 3D są już dla wszystkich. Wiele dobrych, rysunkowych animacji na tym straciło.
„Jak wytresować smoka” na szczęście nie przeszedł bez echa i
trafił prosto w punkt. I chociaż filmowa koncepcja historii różni się od
oryginału Cressidy Cowell, pozostaje bardziej przekonująca. Przede wszystkim ten
film to twór odmienny od swojego literackiego pierwowzoru. Różnice są w tym
przypadku tak znaczne, że ciężko jest nazywać go „adaptacją”, bo jest to
bardziej wariacja na temat książek, niż faktycznie ich ekranizacja. I chociaż
początkowo miał iść zgodnie z książką, ekipa pracująca nad scenariuszem się
zmieniła i postanowiono wprowadzić znaczne zmiany. Jak się okazuje, wyszły na
dobre.
Bardzo lubię książki Cowell (polecam jednak czytać je w
oryginale, bo fanom filmu może zjeżyć się włos na głowie od polskiego
tłumaczenia), ale one działają dobrze w obrębie swojego medium. Film nie byłby
w stanie dobrze ukazać tego subtelnego przekazu, ukrytego pod komediową
otoczką. Dlatego w filmie Wikingowie nie mają kontroli nad smokami, tępią się
wzajemnie, a Szczerbatek jest nieuchwytną Nocną Furią, plującą śmiercionośnymi,
elektrycznymi ładunkami. Smoki nie mają mowy podobnej do ludzkich języków,
pozostaje tylko język ciała, ton głosu lub pojedyncze porykiwania. Są bardziej
zwierzęce, a przez to bardziej prawdziwe.
Strona z książki „How to train your dragon” Cressidy Cowell. W oryginalnej historii Szczerbatek (oficjalnie w polskim tłumaczeniu Osesek) należy do najbardziej pospolitego i nudnego gatunku smoków. |
Myślę, że to może być jeden z powodów złego przedstawiania
smoka: były one demonizowane, dodawano im negatywne, ludzkie, cechy w parze z
ludzką inteligencją. Były złoczyńcami zamkniętymi w potężnych, jaszczurzych
ciałach, w których mało kto był w stanie dostrzec piękno. I chociaż mówię tutaj o smokach, istotach mitycznych,
nieistniejących, to takie podejście pokazuje nie to jakie one są naprawdę – bo
naprawdę są tylko w naszej wyobraźni – ale sposób, w jaki dzisiejsi ludzie
patrzą na naturę. Opowieści o podłym wilku, czy szczwanym lisie nie wzięły się
znikąd: to nasi przodkowie antropomorfizowali te zwierzęta, nadając im
negatywne ludzkie przymioty. Wszystko dlatego, że nasze drogi czasem się krzyżowały, nie zawsze w miły sposób. Teraz coraz więcej ludzi rozumie te zależności. To są sytuacje, w
których albo jedna, albo druga strona jest poszkodowana: wilki porywają owce,
bo inaczej umrą z głodu – smoki atakują wioski, żeby wykarmić żarłocznego alfę,
w przeciwnym wypadku same zostaną zjedzone. Z tego nie wynika czyjaś zła lub
dobra wola. Złą wolą jest, gdy z zabijania robi się sport. Tradycja z wyspy
Berk „zabij smoka, żeby udowodnić swoją wartość” nie znaczy to samo, co „chroń
swoją rodzinę przed smokami”, mimo że z tego się wywodzi. Podobnie pasterz,
który ze strzelbą chroni swoje ukochane owce, jest czymś innym niż myśliwy,
który goni za zwierzyną, żeby ustrzelić najwspanialszy okaz, najlepiej samca
alfa, i zyskać tym samym szacunek i poklask. Czkawka jest na Berk pierwszym
myśliwym, który zaopiekował się ustrzelonym przez siebie wilkiem. Ten krok
stworzył układ, w którym wzajemnie sobie pomagamy.
Oczywiście, relacja filmowego Szczerbatka i Czkawki wychodzi daleko poza zwykłą protokooperację, lecz jest to sytuacja wyjątkowa. Tutaj kalectwo wiąże ich ze sobą na lata, ale ich protezy równie dobrze mogą być materialnym odzwierciedleniem tej więzi. Twórcy zadbali, żeby to właśnie tak wyglądało: konieczność lotu z jeźdźcem, dopasowanie protezy do siodła, czy wreszcie aportowanie nią – wszystko to jest tylko manifestacją tego, jak bardzo dwa odmienne gatunki zwierząt mogą się porozumieć. Co więcej, to techniczne uzależnienie Szczerbatka od Czkawki okaże się na końcu bardzo istotne.
Przyjaźń Szczerbatka i Czkawki to jedna z najpiękniejszych relacji zwierzę-człowiek w popkulturze. |
U podstaw popularności tego filmu leży fakt, że wielu widzów
widzi w nim przygody swoje i swojego pupila. Kocio-psi design Szczerbatka
świetnie sprawdza się w tej roli. Zainspirowana filmem, chciałabym tutaj głębiej
zastanowić się nad relacją zwierzę-człowiek: w tej całej opowieści o przyjaźni
i partnerstwie my, jako ludzie, musimy uważać. Bardzo łatwo jest przypisywać
nasze odczucia zwierzakom. A one nie powiedzą, jak naprawdę się czują, co myślą
o tej przyjaźni, czy może przy pierwszej lepszej okazji poczułyby zew natury i
uciekły do lasu. Tak jak moja ukochana kotka, która warczała na mnie, gdy
chciałam już wracać ze spaceru w lesie. To oczywiste, że zwierzęta mają
uczucia, ale skoro często nie umiemy odczytywać emocji innych ludzi, to tym
bardziej nie możemy twierdzić, że na sto procent wiemy, co czuje nasz kot, pies
i królik. W filmie jest to łatwiejsze, bo smoki, zwłaszcza Szczerbatek,
posługują się ułamkiem antropomorficznej mimiki. Wciąż jednak zdecydowana
większość ich zachowań i gestów ma ściśle zwierzęce pochodzenie.
Jako wieloletnia partnerka (służąca?) mojej kotki śmiem
twierdzić, iż mam jakieś pojęcie o więzi, która może łączyć przedstawicieli tak
różnych biologicznie gatunków. Dlatego treści skupiające się na relacji
zwierzę-człowiek interesują mnie podwójnie. I żywię głębokie przekonanie, że
nie jestem tutaj odosobnionym przypadkiem. Czym innym są naiwne, familijne
filmy opowiadające przygody psa i dziecka (a takich jest mnóstwo), a te, które
skupiają się na budowaniu relacji, która wynosi się ponad różnice między
gatunkami. Nie wystarczy „posiadać” zwierzę, by to zrozumieć. Tutaj, o ironio,
jest trochę jak z ludźmi: można wiele lat mieszkać z kimś pod jednym dachem, a
tak naprawdę w ogóle go nie znać. Dlatego warto dowiadywać się jak najwięcej,
badać, obserwować, słuchać. Po kilkunastu latach spędzonych razem, moja kotka
wciąż potrafi mnie zaskoczyć. To są drobnostki, ale potrafią zmienić bardzo
wiele, na przykład: „chętniej zjem to jedzenie, jeśli wcześniej ten człowiek
pogrzebie łyżką w mojej misce”. W przypadku starego, schorowanego i na dodatek
wybrednego kota to jest naprawdę ważne. Paradoksalnie, im więcej się uczymy, coraz bardziej zdajemy
sobie sprawę jak mało wiemy. I wielu rzeczy, prawdopodobnie, nigdy się nie
dowiemy. Nie znaczy to jednak, żeby tego nie robić, bo każdy, maleńki kroczek
tworzy most. Czkawka przed oswojeniem Szczerbatka interesował się smokami,
wiedział o nich więcej niż przeciętny łowca smoczych głów na Berk (tak samo
zresztą Śledzik). Świadomość smoczej inteligencji mogła dodatkowo rzutować w
ostatecznym rozrachunku, gdy Czkawka stał z wyciągniętym nożem nad rannym
smokiem. Śledzik, czyli jego kolega „po fachu” zapewne postąpiłby tak samo. Swoją
drogą, ciekawe jak potoczyłaby się ta historia, gdyby to on ustrzelił Nocną
Furię... A jednak w kolejnych latach smoki wciąż zaskakiwały ludzi, by na końcu
dowiedzieć się, że tak naprawdę nic o nich nie wiadomo.
A teraz konkrety. Podsumujmy sobie pokrótce dynamikę
trylogii (bezspojlerowo na tyle, ile się da):
Pierwsza część cyklu powoli się rozpędza, to etap poznawania
i przełamywania barier. Pokazuje romantyczną wizję przyrody, którą wystarczy
kochać i rozumieć, a wszystko będzie dobrze. Tutaj nie ma motywujących przemów,
czy długich dialogów. Najważniejszy jest język natury, sposób w jaki Czkawka
komunikuje się ze smokiem, jak oswaja go ze sobą i siebie z nim. Jedna z
najbardziej poruszających scen jest zawarta w tych pięciu minutach:
Z kolei druga część odkrywa kartę o dzikiej stronie przyrody, że czasem
język kłów i pazurów jest jedynym wyjściem. Wiem, już w jedynce pojawiło się
gargantuiczne smoczysko, które chciało wszystkich pożreć, potwór, którego
trzeba bezwzględnie unicestwić (dla dobra smoków i ludzi). Lecz on był
ledwie zwiastunem problemu, z którym ma zmierzyć się dwójka. Tutaj Czkawka,
naiwnie wierzący w ideały z jedynki, próbuje przekonać do swych racji
złoczyńcę, który przemocą podporządkował sobie ogromnego smoka. Podczas
konfrontacji, młody syn wodza jest zagubiony i zupełnie nie radzi sobie ze
zderzeniem tak głębokiej nienawiści. Jego słynne „I po co to?!” do Drago
Krwawdonia stało się dla mnie jednym z najśmieszniejszych tekstów z animacji.
Czkawka wypadł w tym starciu tak beznadziejnie, że aż komicznie. Na szczęście
to spotkanie prowadzi do dalszych, ważnych wydarzeń. To etap, w którym wiemy, jak oswajać smoki, ale nie wiemy, kiedy
może obudzić się w nich dzikość. I jak bardzo człowiek nie może mieć nad
wszystkim kontroli.
Tutaj położono większy nacisk na akcję, na czym całość trochę
traci. W przeciwieństwie do jedynki, skupia się bardziej na człowieku niż
zwierzęciu, widać to już po samych dialogach, których jest więcej. Tę kwestię
porusza youtuber SztywnyPatyk w swojej recenzji trzeciej części (uwaga na spoilery LINK). Na początku jednak przybliża dwie poprzednie. Co do
samej trójki się zgadzam (ale o tym za chwilę), lecz jest jedna rzecz
dotycząca dwójki, którą widzę inaczej. Mianowicie, niemile widziana jest większa
ilość dialogów i monologów, zwłaszcza w ważnych dla bohaterów scenach. To
prawda, że jedynka skupia się na czynach, a dwójka na słowach. Można to postrzegać jako minus, ale warto też wiedzieć, skąd się to bierze. Kluczowe jest, kto komunikuje się z kim: pierwsza część skupia
się na relacji zwierzę-człowiek, a wiadomo, słowa są tutaj niepotrzebne; z
kolei druga wprowadza nam wątek człowiek-człowiek. Dla ludzi naturalnym
sposobem komunikacji jest język, więc kilkuzdaniowe wywody bohaterów nie
powinny nas tutaj dziwić. Zresztą podobnie dzieje się w książkach, pierwsza
część skupia się na relacji ze smokami, przełamuje stereotypy i zmienia życie
na Berk, podczas gdy kolejne odsłaniają różne, ludzkie oblicza w świecie
wypełnionym smokami. Czy to sprawia, że film jest gorszy? Może trochę jest, ale
nie przez to. Nawet uważam, że tych dialogów jest zbyt mało, zwłaszcza między Stoikiem
i Valką. Gdyby trochę ukrócić kilka scen akcji, to wiele palących kwestii mogłoby
zostać wyjaśnionych. A tak możemy tylko się domyślać, dlaczego stało się tak, a
nie inaczej. Tutaj wchodzi kwestia niedopracowania i zawirowań nad
scenariuszem: początkowo Valka miała w kluczowej scenie źle zinterpretować
sytuację i popaść w szaleństwo. Ta scena jednak została zmieniona,
prawdopodobnie ze względu na zbyt wielki dramatyzm, dzięki czemu Drago Krwawdoń
zyskał znacznie większą rolę. Dla zainteresowanych wrzucam link z usuniętymi
scenami drugiej części (scena z Valką 5:20-11:30): LINK
I wreszcie trójka. Z seansu wyszłam rozczarowana i z
pomieszanymi uczuciami. Od
filmu zwieńczającego trylogię mam prawo oczekiwać znacznie więcej.
Tytułowy „ukryty świat” jest wciśnięty niejako na siłę: zupełnie nie kupuję
tego, że Czkawka przypomina sobie o czymś tak ważnym dopiero teraz. Gdyby w
drugiej części pojawiła się choćby wzmianka na ten temat, nie byłoby problemu. Tym bardziej, że ten ukryty świat pojawia się tylko na kilka minut w ciągu całego filmu. Twórcy ewidentnie wymyślili ten motyw na kolanie, żeby popchnąć czymkolwiek fabułę do przodu. Podobnie nagłe ruszenie i decyzja o podróży całego (!) plemienia –
biorąc pod uwagę, jak bardzo było to ryzykowne, to w takim wypadku najpierw
wysyła się mniejsze grupy zwiadowców. No ale dobra, niech będzie, że presja
czasu i tak dalej. Wreszcie główny złoczyńca, którego podsumować można jego własnymi
słowami: „Zniszczę wszystko, co kiedykolwiek kochałeś!”. Tak, „spalisz świat
promieniami zła” jak Piccolo Daimao. Jest tak beznadziejny, że nie zasługuje
nawet na wiadro pomyj. W porównaniu z nim, przeciętny Drago Krwawdoń to majstersztyk.
Drago Krwawdoń, podobnie jak Czkawka, zna sposoby na obłaskawienie smoków, ale ich metody drastycznie się różnią. |
Wiele osób nie cierpi Białej Furii. Zupełnie tego nie
rozumiem, przecież była wspaniała. Nie wiem, czego narzekacze oczekiwali od
niej: że będzie tak samo przyjazna jak Szczerbatek? Zachowywała się zupełnie
normalnie, tak jak powinno dzikie zwierzę. Gdyby Szczerbatek nie stracił
kawałka ogona, byłby taki sam jak ona. Zdecydowanie było jej za mało.
Film miał dużo dobrych momentów, jednak ewidentnie pokazuje
nam, że za tutaj już nie da się więcej opowiedzieć. Jest bardziej podsumowaniem
poprzednich dwóch części, często do nich nawiązuje, zwłaszcza do jedynki.
Idealnie nadaje się na dłuższą chwilę przemyśleń wokół tej historii i
pożegnanie się z bohaterami. Generalnie sam w sobie jest dobry (pomijając
złoczyńcę), jest dużo świetnego humoru sytuacyjnego. Ale ostatnia część trylogii powinna zwalać z nóg: a to niestety
najsłabsza część cyklu. I chociaż nie widziałam serialu, mam wrażenie, że więcej treści (jak np. poznawanie smoczych ras i zwyczajów, rozwój bohaterów) wpakowano właśnie w niego, po czym nie wystarczyło już dobrych pomysłów na film.
Koniec był wzruszający, ale nie płakałam. Może ten film pojawił się w moim życiu zbyt późno: gdybym oglądała ją jako jedenastolatka,
pewnie płakałabym razem z innymi. Szanuję to i cieszy mnie, że dla tak wielu
osób ma on ogromne znaczenie sentymentalne. Dla mnie też, ale już w inny
sposób. W dużej mierze spodziewałam się takiego zakończenia. Jest chyba najmądrzejszym rozwiązaniem tej historii.
UWAGA, TERAZ BĘDZIE SPOILER!
Ostatnia scena filmu daje nadzieję, że to nie koniec. Nawet
jeśli kolejne filmy już nie powstaną (może to i lepiej), to świadomość, że więź
Szczerbatka i Czkawki tak po prostu nie znikła, jest krzepiąca. Po latach
Czkawka próbuje odnaleźć Szczerbatka pod pretekstem naoliwienia protezy. Tak,
jakby czytał „Małego Księcia” i miał w głowie słynny cytat:
Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.